Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/42

Ta strona została przepisana.

— Na pocztę nigdy liczyć nie można! — zawołał Saverne z oburzeniem. — Jeszcze dziś wieczorem napiszę artykuł, który ich doprowadzi do złości.
— A może list masz w kieszeni? — odezwała się pani de Preymont.
— Gdzieżtam... sam wrzuciłem go do skrzynki! Pomimo tego zapewnienia, Saverne zaczął szukać po kieszeniach.
— Doprawdy, mam go przy sobie! — zawołał swobodnie. — No! Marek może teraz śmiało mówić, że jestem roztargniony.
— Wszystko mi jedno jakim jesteś, ale zawsze jesteś dla mnie pożądanym gościem — odpowiedział serdecznie pan de Preymont.
Przyjaźń ich zawiązała się jeszcze w kolegium. Gdy dziecię nieśmiałe i ułomne nie mogło się bronić prześladowaniu towarzyszów, Saverne, chociaż młodszy od niego, wziął go w swoję opiekę. Bronił go zawsze i pocieszał serdecznemi słowy; to też Preymont przywiązał się do niego szczerze.
Później przyjaciele zamienili role, gdyż Saverne, skoro tylko stał się panem swej woli, roztrwonił swój mająteczek. Preymont upominał go nieraz, a nie mogąc wiele poradzić, dopomagał mu swemi funduszami. Saverne słuchał jego rad, przyznawał mu zupełną słuszność, ale robił swoje, gdyż wrażliwy i miękki charakter jego podlegał z łatwością wszelkim wpływom i kierował się kaprysami. Lecz Saverne był tak miły i ujmujący, że umiał podobać się każdemu; nawet najpoważniejsi ludzie przebaczali mu wady dla jednostajnego