Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/57

Ta strona została przepisana.

— Dajże pokój — szepnęła mu zcicha pani de Preymont, kładąc mu dłoń na ramieniu, aby uspokoić jego wzburzenie. — Dlaczego mięszasz się w nieswoje rzeczy?
Pan de Preymont słuchał tych rozpraw w milczeniu. Kochając wielką i beznadziejną miłością pannę Jeuffroy, zapytywał się z trwogą, czem będzie dla niej życie wspólne z człowiekiem, który na samym wstępie zranił tak boleśnie jej dumę.
W tej chwili Zuzanna ukazała się w salonie. Marek spojrzał na nią uważnie, na jej twarzy malowało się głębokie wzruszenie. W milczeniu usiadła na zajmowanem poprzednio miejscu.
— O czem ona myśli? — pytał się w duchu Marek, widząc, że Zuzanna rumieni się i blednie pod wpływem sprzecznych wrażeń, miotających jej duszą.
— Było tu małe nieporozumienie, ale kwestya wyjaśniła się już — odezwał się notaryusz. — Sądzę że możemy przystąpić do podpisów. Panno Zuzanno, racz pani podpisać.
Ale choć powtórzył te słowa dwa razy, Zuzanna nie dosłyszała nawet dźwięku jego głosu.
— Moja droga Zuzanno — zaczął Marek, ujmując jej rękę — proszą cię, abyś podpisała kontrakt.
Zuzanna podniosła się z krzesła i przystąpiła do stołu, mówiąc:
— Czy pan Véland już podpisał?
— Pani wpierw powinna podpisać — objaśnił ją notaryusz. — Jest to zwyczaj grzeczności, że paniom ustępuje się pierwszeństwa.