Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/67

Ta strona została przepisana.

— Spodziewałem się tego — odparł z niechęcią Preymont.
— Czy zgadzasz się przyjąć tego łotra?
— Nie mogę się od tego uchylić, a przytem zdaje mi się, że twoje wyrażenie jest nieco przesadzone.
— Ty bo jesteś taki pobłażliwy! — zawołał Jerzy. — Mam nadzieję jednakże, że nie przyłożysz ręki do pojednania zwaśnionych. Ona byłaby nieszczęśliwa z takim bałwanem! Całą noc myślałem o tej prześlicznej dziewczynie. Ach, mój drogi, co to za kobieta! On chciał ją porzucić, a ona wypędziła go jak lokaja; trzeba przyznać, że postąpiła z rzadką przytomnością umysłu. Jaka ona była piękna z gniewnym błyskiem w oczach i wyrazem oburzenia na twarzy! Doprawdy trudno pojąć, że jest córką tego pospolitego człowieka z twarzą czerwoną i obrzękłą.
— No, przestań już i pozwól mi zejść — odpowiedział de Preymont, usiłując się uśmiechnąć i tym uśmiechem pokryć wzruszenie, wywołane zapałem Jerzego.
— Czy sądzisz, że ona pogodzi się z tym bałwanem, który na ciebie czeka?
— Wszystko to możliwe w tej rodzinie — odpowiedział chłodno de Preymont.
Spokojnie i nieco pogardliwie wysłuchał długiego usprawiedliwienia się pana Véland, który opowiedział mu swoje wrażenia ze wszystkiemi szczegółami.