Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/72

Ta strona została przepisana.

Szalona radość zbudziła się w duszy pana de Preymont, gdyż widział, że pomimo bolesnego zawodu, Zuzanna nie kochała swego narzeczonego bezgraniczną miłością. Spoglądał na nią z niemem uwielbieniem i teraz, gdy wspierała się niedbale na poręczy ławki, wydawała mu się piękniejszą niż przed chwilą, gdy zostawała pod wpływem gniewnego uniesienia.
Wyniosłe topole słały dokoła miły chłód, a przez ich gałęzie przedzierały się promienie słońca, odznaczając się na trawie jasnemi plamami. Lekki wietrzyk poruszał liśćmi z szelestem. Rzeczka Vienne szemrała cicho w swem łożysku; wilgi śpiewały zawzięcie, a kwiaty, jakiemi lipy były okryte, napełniały powietrze miłą wonią. Ale młoda dziewczyna nie zachwycała się w tej chwili pięknością przyrody; zamyślona, trzymała wzrok utkwiony w falach rzeczki.
— Czy pamiętasz, Marku, o tem, o czem mówiliśmy przed trzema dniami? — zapytała ze smutkiem. — Musiałeś mnie uważać za istotę bardzo naiwną, gdy ci powiedziałam, że lampa mego życia płonie jasno. Zaledwie płomień zabłysnął, miłość odleciała daleko.
— Nie była to miłość prawdziwa... Dzięki Bogu, nie kochałaś go miłością prawdziwą! — odparł gorąco pan de Preymont.
— Nie wiem co chcesz przez to powiedzieć — odpowiedziała drżącym głosem Zuzanna. — Czy to nie nazywa się kochać, gdy się z radością myśli o tem, że oddajemy życie wybranemu przez nas człowiekowi, że z zaufaniem wspierać się będzie-