Ani tego wieczoru, ani żadnego z następnych stara kucharka nie przyszła zamknąć okien.
Słychać ją było w kuchni, jak płaczliwie i niezmordowanie rozprawiała z sąsiadką, dzięki czemu my mogliśmy bez przeszkody patrzeć, myśleć i mówić.
A było nad czem i o czem.
Przedewszystkiem trzeba było dowiedzieć się.
Co? Gdzie? Jak?
Ale to nie było rzeczą łatwą.
Druty telegraficzne za oknem były wciąż zajęte i zdenerwowane.
Wygląd miasta nie tłómaczył nic.
Ludzie jak błędni snuli się po ulicach. Na rogach rozgorączkowane gromadki stały przed wielkiemi kolorowemi plakatami.
Środkiem szło wojsko.
Jak błękitnawy, potworny, zjeżony żelazną łuską karabinów wąż, — szło, szło bez końca, pod obcą, bezmyślną nutę austryackiej pobudki. Widziałem je wciąż z okna, jak ożywionych cynowych żołnierzyków z dziecinnych zabawek Stasia.