przez prześcieradło wszystkie kłujące koniuszczki włosia, generał obudził się wściekły.
Szuka przygotowanych z wieczora pantofli pana Niedźwiedzkiego.
Jest tylko jeden.
Generał dzwoni. Oczywiście guzik dzwonka wciska się natychmiast wgłąb i nie przestaje terkotać. Wpada przerażony denszczyk. Kładzie się plackiem pod łóżko, ale w żaden sposób nie może odkryć, schowanego wysoko między nogą łóżka a ścianą, śmiejącego się do rozpuku pantofla.
Generał, jak niepyszny, wędruje do łazienki w jednym. Tam, lekko tylko otworzony, kran wybucha na niego odrazu takim strumieniem wody, że generał jest ochlapany w jednej chwili od stóp do głów.
— Czortowe dzieci! — mruczy, sapiąc i plując.
W kuchni samowar nie chce się zupełnie zagotować. Denszczyk Griszka napróżno od godziny dmucha nad nim, jak miech kowalski. Śniadanie się spóźnia.
Szklanka mleka wylewa się na paradne spodnie generała. Serweta, wycierająca mu mokre wąsy podsuwa wciąż dziurę pod palec.
Generał trzaska krzesłem i idzie pisać.
Pióra rozczepiają się bez ratunku. W kałamarzu znajdują się zeszłoroczne śmiecie. Na zapisanym wreszcie arkuszu rozlewa się wielki kleks.