— Jużeście to spenetrowali!
— Skrzynia rozbita, obywatelu kapitanie! — tłómaczy kapral.
— A inne?
— Nie przeszukane, obywatelu kapitanie.
— Dawać je tu.
W skrzyniach okazuje się paka map i papierów generała. Trzeba ją niezwłocznie odnieść do Komendanta.
Kapitan zbiera się. Szczapa usłużnie zaofiarowywa się na ochotnika, nieść paczkę.
Mrużąc oko w stronę kolegów, zabiera jedną ręką pakę, drugą mnie, i wędruje za kapitanem.
Rozglądam się. Widzę teraz, że po tym świecie, który wydał mi się zrazu tak radosnym, — chodzi klęska.
Co chwila strzały grzmią. Tu i ówdzie czernieją świeże zgliszcza. Nie mam czasu o nic ich pytać. Mijamy szybko.
Gdzieniegdzie ziemia skopana, zryta. W dołach i rowach plączą się całe kupy pociętych, zardzewiałych drutów kolczastych. Mijamy.
Jedna chata calsza od innych. Przed przyzbą gromadka oficerów.
— Cześć!
— Cześć!
— Do Komendanta. Z raportem.
Zameldowano. Wchodzimy.
Łapy, potrząsane ruchem niosącego mię Szczapy, szykują postawę najsprężystszej służbistości.
Ktoś siedzi przy oknie, pochylony nad rozłożoną mapą. Ma siwy gładki mundur.
Obraca się. Spojrzał.
Przygotowana sprężystość moja znika, jak sen. W łapach czuję omdlałość wzruszenia.
Z pod gęstej smugi brwi patrzą w bladej twarzy siwe, sokole oczy. Idzie z nich moc skupiona, przenikliwa, jak stal. Cała postać zdaje mi się, jak klinga miecza.
Kapitan salutuje. Składa raport.
Szczapa stoi ze mną przy drzwiach, wpatrzony jak w tęczę — w Dziadka.
Strona:PL Bronisława Ostrowska - Bohaterski miś.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.