Ulicą nawprost nas idzie przyjaciel naszej podróży, ułan, a obok niego... nie! jeszcze nie mogę wierzyć oczom własnym! — obok niego — moja dawna, kochana pani. — Hala! Hala z panią Niedźwiedzką. Tak jest. Niema wątpliwości! Te lata zmieniły ją wprawdzie trochę, — wyrosła, wysmuklała, — ale te dwa płowe warkocze nie mylą i te oczy śmiejące i każdy ruch znany, niezapomniany, najdroższy!
Zosia także spostrzegła. Wyprzedziła siestricę, podbiega do swego przyjaciela. Ten podnosi ją w górę razem ze mną i przedstawia paniom.
W krótkich słowach streszcza dzieje małej. Widać opowiadał je już poprzednio. Pani Niedźwiedzka słucha z zajęciem. Hala patrzy na mnie. Jedną chwilę niedowierza, waha się, wreszcie spogląda na obróżkę, i oczy jej napełniają się łzami podwójnego wzruszenia:
— Mamo! To jest Miś!
Nie umiem opowiedzieć, co działo się ze mną przez te chwile. Wszystko przeistaczało mi się w oczach. Więc koniec złego! Bo przecie nie wątpiłem ani na mgnienie oka: wszystko rozstrzygnąć się musi szczęśliwie odrazu — albo — nie jestem Misiem.
Byłem Misiem. Znałem moją panią. Już ramionka Hali