oplotły szyję pani Niedźwiedzkiej, główka schyliła się i szepce coś gorąco do jej ucha.
— Ależ oczywiście, moje dziecko! Ależ najchętniej! — mówi matka. — Jeśli tylko ta pani się zgodzi....
Krótkie porozumienie z siestricą: czy pozwoli wziąć sierotkę na wychowanie państwu Niedźwiedzkim. Mała znajdzie opiekę stałą, — będzie jej dobrze. Czego szukać przytułków? Widać los tak zrządził.
W sercu siestricy toczy się walka między domniemanym obowiązkiem religijnym, a rozsądkiem. Ostatni przeważa. Rada, że dziecku będzie tu dobrze i że pozbędzie się sama kłopotu, oddaje uroczyście Zosię i mnie w ręce Hali.
Ostatnia wymiana grzeczności. Wszystkie twarze są rozradowane.
We mnie łka nieme dziękczynienie przeżytego cudu.
Teraz zdaje mi się, że lecę na skrzydłach do mieszkania państwa Niedźwiedzkich.