Pewnego ranka zdumiał mię niezwykły wygląd miasta. Cóż takiego?
Ulicami ciągną z radosną pieśnią gromady ludzi, a nad głowami ich powiewają, niby krwawo łopocące na wichrze skrzydła, — czerwone sztandary.
Naprzeciw naszych okien, zdaleka widoczny na frontonie rosyjskiego urzędu, malowany orzeł dwugłowy wyraźnie drży. Widzę, jak zbiega go długi dreszcz, ilekroć załopoce bliżej czerwono płonąca w blasku płachta. Ach! teraz zbliża się wprost ku niemu gromadka przechodniów. Co to? Ktoś podnosi wielki pendzel, ociekający farbą... Niema orła! Już na jego miejscu zawieszono czerwoną chorągiew.
Do domu wracają ludzie z nowinami.
Rewolucya! Car padł. Wielki rosyjski biały car, co słał szeregi zaborców na naszą ziemię, przeciw któremu walczyły od wieka zastępy bojowników Ojczyzny — padł.