— Ça! Par exemple! — kiwa głową. — Nie, to niemożliwe. Zadaleko. A przecież?
Zabiera mię wesoło pod pachę i odchodzi.
Za nami czarni patrzą z zabobonnym strachem. Niedowierzają stworzeniom, spadającym z nieba. Co to z tego wyniknie?
Zaniesiony zostałem do ziemianki, gdzie siedziało paru oficerów.
W dobry moment trafiłem. Była chwila stosunkowego zacisza, a pułk, do którego zaniósł mię szczęśliwy traf, odchodzić miał nazajutrz z frontu na wypoczynek. Humory były pyszne.
Mój piastun postawił mię ostentacyjnie na środku.
— Przybysz z nieba — oznajmił.
— Co za farsa, André?
— Fakt.
Zaczęli mię oglądać.
Oczywiście pisnąłem na przywitanie. Odpowiedziała obowiązkowa wesołość.
Obejrzeli mię na wszystkie boki. Podziwiali pomysł umocowania na mnie mapy i kompasu. W końcu jednomyślnie orzekli, że muszę być niemiecką mascotte’ą lotniczą.