Rdzawe konary swoje podnoszą w niebiosy,
Jak człowiek, który w bólu targa dłonią włosy.
W dole u stóp cmentarza jar głęboki leży,
A na nim niekoszona trawa się kołysze,
I pod wiatrem tak zda się niby woda bieży,
Garnąc się bujną falą w blask słońca i w ciszę,
Że rozbujana taka i drżąca na jarze
Zdaje się płynąć w bezmiar i ginąć w bezmiarze.
Tam w górze opuszczone mogiły samotne
Śpią pod wielką cichością i wielką tęsknotą,
Nad niemi zgraje lelków kołyszą się lotne
I opary pustkowia w gałęziach się plotą,
A z pochylonych krzyżów wieczorną godziną
Rosy na pajęczynach zwisają i płyną.
Zaś w dole ona trawa, która w sobie płynie,
Gdy wielkie skrzydło wiatru o fale jej trąca,
Szeleści szmerem świerszczy w zielonej głębinie,
I jest jak dziwna rzeka, wieczyście się rwąca
Do głębin mórz tajemnych daleko, daleko,
Gdzie wrosłe w ziemię fale szmaragdami cieką.
Strona:PL Bronisława Ostrowska - Opale.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.