Ta strona została uwierzytelniona.
Leżą, a czasem błędnych cieni zgrają
Jako upiory do dusz powracają.
Jedne się z bagien o zmierzchu podnoszą,
W szarych wyziewach kłębami się wiją,
I z jakąś głuchą, zaciętą rozkoszą
Ostatnie blaski dnia zgasłego piją,
A z ócz, co patrzą w konające słońce,
Piją przesiąkłe blaskiem łzy gorące.
Inne powstają w słonecznych roztoczach,
I lecą ślepym, rozpętanym lotem,
W swych rudych włosów zwichrzonych warkoczach,
Jak ćmy potworne na powietrzu złotem,
A komu w żyłach młoda krew się pali,
To one wyssą krew i lecą dalej.
A jeszcze inne wędrują gromadą
Przez siana łężne i zbożowe snopy
I u nóg ludzkich nieśmiało się kładą,
Jak pies, co przywlókł się, i liże stopy,
I tak skulony, kornie u nóg leży,
Pytając wzrokiem: czy pan go uderzy?