wiedział jednak tonem obycia towarzyskiego, to znaczy ani surowym, ani onieśmielającym:
— Jak wyglądał kuferek pani?
Opisałam go, nie pominąwszy w moim opisie zielonej wstążeczki. Bezpośrednio po otrzymaniu ode mnie tego wyjaśnienia natarł energicznie na woźnicę, czułam też poprzez burzę francuskch wymysłów, jakimi go obrzucił, że przyparł winowajcę ostro do muru, ostrzeliwując go ze wszystkich stron. Po chwili zwrócił się ponownie do mnie.
— Ten łotr zapewnia, że był przeciążony ładunkiem, przyznaje też, że usunął w istocie kuferek pani już po tym, jak go pani widziała na dachu dyliżansu, i pozostawił w Boue Marine wraz z innym jeszcze bagażem. Przyrzeka jednak solennie, że wyekspediuje go jutro, za dwa dni znajdzie pani swój kufer czekający na panią tutaj w biurze.
— Dziękuję panu — rzekłam, nie czując się jednak bynajmniej uspokojona.
Co robić tymczasem? Rodak mój dostrzegł może z wyrazu mojej twarzy, że opuściła mnie od razu cała moja odwaga, zapytał bowiem uprzejmie:
— Ma pani kogoś bliskiego w tym mieście?
— Nikogo. Nie wiem też dokąd mam udać się — odpowiedziałam szczerze.
Nastąpiła krótka chwila milczenia. Dzięki temu, że zwrócił on głowę w moją stronę, owietlony wyraźniej światłem padającym na niego z zawieszonej ponad biurem latarni, dostrzegłam, że jest młodym, przystojnym, dystyngowanie wyglądającym mężczyzną. Mógł być lordem, a kto wie, godnym nawet mitry książęcej, jak mi się wydało. Twarz miał bardzo pociągającą, patrzył na ludzi nieco wyniośle, ale nie arogancko, męsko, ale nie władczo. Świadoma zupełnego mojego braku wszelkiego dalszego jeszcze prawa do żądania i spodziewania się pomocy z jego strony, zamierzałam cofnąć się, kiedy nagle zapytał, zatrzymując mnie:
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
94