Strona:PL Bronte - Villette.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy miała pani w swoim kuferku całą posiadaną gotówkę?
O, jak prawdziwie rada byłam, mogąc odpowiedzieć zgodnie z prawdą:
— Nie. Mam dość w sakiewce (miałam w niej około dwudziestu franków), aby utrzymać się za to do pojutrza w jakimś tanim zajeździe, Villette jest jednak dla mnie miastem zupełnie obcym, nie znam jego ulic, ani zajazdów.
— Dam pani chętnie adres zajazdu jakiego pani potrzeba — rzekł — znajduje się on w pobliżu; pod moim przewodem łatwo odnajdzie go pani.
Wydarł z notatnika kartkę, napisał na niej kilka słów i wręczył mi ją. Podziękowałam mu jak potrafiłam najuprzejmiej. Taki był przecież dobry dla mnie! Nie wpadłoby mi ani na chwilę na myśl nie ufać mu, mieć jakiekolwiek wątpliwości co do rady jego i udzielonego mi przez niego adresu. Tak święcie wierzyłam mu, równie daleka nieomal od wszelkiego braku ufności w szczerość jego intencji, jak braku wiary i ufności w Biblię. Twarz jego i całe zachowanie tchnęły nazbyt wyraźnie dobrocią, w oczach jego czytać można było zacność i uczciwość.
— Najbliższa droga do zajazdu, jaki wskazałem pani, prowadzi przez bulwar i park — dodał — jest jednak zbyt późno i zbyt ciemno, aby młoda dama mogła ważyć się przejść o tej porze przez park sama. Pozwolę sobie odprowadzić panią kawałek.
Poszedł naprzód, a ja za nim poprzez ciemność i nie przestający mżyć deszcz. Bulwar — Boulevard po miejscowemu — był zupełnie opustoszały, aleja jego błotnista, wiatr strącał nieustannie krople wody z drzew. W podwójnym mroku, spowodowanym zarówno mgłą, jak cieniem zarośli, nie mogłam widzieć mojego przewodnika; jedyne, co mogłam uczynić, to iść śladem jego kroków. Nie doświadczałam najmniejszego lęku. Wydaje mi się, że bez cienia obawy czy niepokoju poszłabym za męskim, silnym tym krokiem poprzez mrok nieustanny na sam koniec świata.

95