Strona:PL Bronte - Villette.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet z zainteresowaniem: nie zdołałam podczas całej tej rozmowy podchwycić ani jednego błysku sympatii, ani cienia współczucia w zachowaniu się jej i w wyrazie jej twarzy. Czułam, że nie należy ona do rodzaju osób, które w najdrobniejszej bodaj mierze powodowałyby się w swoim postępowaniu względami uczuciowymi; poważna i skupiona, wpatrywała się we mnie i słuchała przetłomaczonego jej przez wychowaną w Irlandii „maitresse“, mojego opowiadania, trzeźwo rozważając jego szczegóły. Nagle rozbrzmiał dźwięk dzwonu.
Voilà pour la prière du soir![1] — oznajmiła, wstając z krzesła. Przez pośredniczkę naszą w rozmowie poleciła mi, abym zjawiła się nazajutrz z rana, co nie odpowiadało mi jednak. Nie byłam w stanie znieść myśli narażenia się raz jeszcze na niebezpieczeństwa związane z samotnym wędrowaniem nocą po mrocznych ulicach. Zdobywszy się tedy na niezwykłą u mnie energię, w sposób spokojny wszakże i opanowany, zwróciłam się do niej osobiście, a nie za pośrednictwem maîtresse:
— Mogę zapewnić łaskawą panię, że zaangażowanie mnie bezzwłoczne będzie tylko z korzyścią, a nie ze szkodą, dla pani: znajdzie pani we mnie osobę, której dążeniem będzie dać pracą swoją pełną równowartość otrzymywanej płacy. Jeśli zaś zdecyduje się pani przyjąć mnie, lepiej byłoby, abym pozostała już tutaj od razu na noc. Nie mam żadnych znajomych w Villette, w dodatku nie znam języka krajowego, w jaki więc sposób mogłabym znaleźć gdzieś pomieszczenie?
— To prawda — przyznała. — Mogłaby jednak pani przynajmniej powołać się na kogoś?
—- Nie mogłabym. Na nikogo.

Zapytała mnie o mój bagaż. Powiedziałam kiedy mogę liczyć na jego przybycie. Zamyśliła się. Chwilową ciszę przerwał nade odgłos kroków męskich, zbliżających się pośpiesznie ku drzwiom przedpokoju. Będę zdawała w dalszym ciągu sprawę z tego odcinka moich przeżyć, jak

  1. To na modlitwę wieczorną.
100