Strona:PL Bronte - Villette.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

rowej bulwaru, tak blisko jednak, aby móc słyszeć wszystko co mówię.
Po przeprowadzeniu sumiennych wstępnych tych przygotowań wywiadowczych, dokonała kroku decydującego.
Pewnego dnia, podszedłszy do mnie nagle, jak gdyby w pośpiechu, zakomunikowała mi, że znalazła się wobec pewnej trudności. Pan Wilson, nauczyciel języka angielskiego, nie przyszedł o właściwej godzinie; zachodzi obawa, czy nie jest chory, uczennice czekają na niego w klasie; nie ma na razie nikogo, mogącego zastąpić go. Czy nie miałabym w tym jedynym wypadku nic przeciwko urządzeniu dla klasy małego dyktanda, aby nie nazywało się, że godzina lekcji angielskiego została stracona?
— W klasie, proszę pani? — zapytałam.
— Tak, w klasie. W drugim oddziale.
— W którym jest sześćdziesiąt uczennic — rzekłam. Wiedziałam o tym i ze zwykłym haniebnym moim tchórzostwem usiłowałam zamknąć się w mojej gnuśności, jak ślimak w swojej skorupie, pod pretekstem nieudolności i braku wprawy, byleby uniknąć zdobycia się na odważny czyn. Gdyby pozostawiono mi wolność wyboru, pozwoliłabym niewątpliwie, ze zwykłą moją biernością, aby ominęła mnie wyjątkowa ta okazja. Mój brak odwagi i ambitnych podniecających do czynu pobudek praktycznych sprawiał, że gotowa byłam przesiedzieć dwadzieścia lat, ucząc dzieci z elementarza, nicując suknie Madame i szyjąc dla małych ubranka. Nie dlatego bynajmniej, aby prawdziwe zadowolenie z mojego losu miało usprawiedliwiać tę dobrowolną rezygnację. Rodzaj mojego zajęcia nie odpowiadał moim upodobaniom, ani też nie budził osobliwego mojego zainteresowania, już to samo jednak wydawało mi się wielka wygraną, że wolna byłam od ciężkich trosk i niepokojów: brak poważniejszych strapień był najbardziej zbliżony do szczęścia, jakiego miałam nadzieję zaznać kiedykolwiek. Poza tym wypełniona była moja egzystencja dwojakim życiem: życiem myśli i życiem realnego czynu, o ile też pierwsze czerpało wystarczające do podtrzymania go soki w dziw-

117