Strona:PL Bronte - Villette.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

się za ten dowód miłej uwagi, wprowadziłam zwyczaj przechadzania się podczas rekreacji z kilkoma wybranymi. W trakcie rozmowy zdarzało mi się dokonać nieobmyślonej naprzód próby prostowania osobliwie spaczonych ich zasad i pojęć moralnych: ze szczególnym naciskiem wyrażałam zwłaszcza moją opinię o hańbiącej nikczemności kłamstwa. Kiedyś nawet, bez zastanowienia, dość nieopatrznie wyraziłam się, że z dwojga złego uważam grzeszenie przeciwko prawdzie za gorsze, aniżeli zaniedbanie czasem pójścia do kościoła.
Otóż obowiązkiem specjalnie przyuczanych do tego biednych dziewcząt było powtarzanie katolickiemu ich spowiednikowi wszystkiego, co słyszały z ust protestanckiej nauczycielki. Nakaz ten wydał budujące wyniki. Pomiędzy mnie a tych kilka najlepszych uczennic wślizgnął się jakiś żywioł niedostrzegalny, nieokreślony, nie dający nazwać się wyraźnie; wiązanki kwiatów składane były wprawdzie w dalszym ciągu na moim pulpicie, rozmowy nasze jednak były odtąd uniemożliwione. Nie zdarzało się od tej chwili nigdy, ilekroć siedziałam w berceau, czy przechadzałam się po alejach i która z uczennic, czy ich grupka, przyłączała się do mnie, aby nie wyrastała niezwłocznie jak spod ziemi jedna z nauczycielek i nie powiększała naszego grona. Dziwne też było, jak niesłychanie często bezszelestne cichostępy samej Madame sprowadzały ją poza moje plecy niespodziewanie i niedosłyszalnie, ni to zefirek przelotny.
Pogląd katolickiego mojego otoczenia na to, co czeka mnie po śmierci, został pewnego razu ujawniony wobec mnie dość naiwne. Jedna z pensjonarek, której zdarzyło mi się oddać drobną przysługę, zawołała pewnego dnia, siedząc ze mną:
— O Mademoiselle, jaka straszna szkoda, że pani jest protestantką!
— Dlaczego, moja Izabello?

130