jących szykowną toaletę szczegółów, które kosztują wprawdzie bardzo drogo, nadają wszelako całości urok rzeczy skończenie pięknej i doskonałej.
Obejrzałam Ginevrę i jej strój od stóp do głowy, ona zaś lekko obracała się dokoła, abym mogła podziwiać ją ze wszystkich stron. Świadoma czaru, jaki ją opromieniał, była w świetnym humorze; jej nieco zbyt małe oczy skrzyły się zadowoleniem. Rzuciła mi się na szyję, aby obdarzyć mnie pocałunkiem, mającym po pensjonarsku naiwnie wyrazić jej zachwyt, nie dopuściłam jednak do tego.
— Spokojnie! — ofuknęłam ją tonem surowym. — Chciałabym wiedzieć co oznacza ten wspaniały strój? — Spłoszona nieco moim pytaniem, odsunęła się ode mnie na odległość, pozwalającą mi trzeźwiej i spokojniej przyjrzeć się jej.
— I cóż? Jak się pani zdaje? Wywrę odpowiednie wrażenie? — zagadnęła mnie zamiast dania mi odpowiedzi.
— Wrażenie? — powtórzyłam. — Są różne sposoby wywierania wrażenia, przyznać jednak muszę, że nie rozumiem tych, jakich pani używa.
— Mniejsza o to. Ale jak wyglądam?
— Wygląda pani na osobę dobrze ubraną.
Uważała widocznie pochwałę moją za nie dość entuzjastyczną, zaczęła bowiem sama zwracać mi uwagę na rozmaite szczegóły, podnoszące efekt jej stroju.
— Niech pani się przyjrzy tej parure — rzekła — tym wszystkim klejnotom: broszce, kolczykom, bransoletkom — nikt w całej szkole nie posiada takiego garnituru — nawet sama Madame.
— Widzę to wszystko — odparłam. — Czy klejnotami tymi obdarzył panią pan de Bassompierre? — dodałam po chwili milczenia.
— Mój wuj nie wie nic o nich.
— A może są to prezenty, otrzymane przez panią od pani Cholmondeley?
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.
137