— Nie. Pani Cholmondeley — to obrzydliwe stare skąpiradło: nie dała mi nic od dawna już.
Wolałam nie zadawać dalszych pytań; szorstko odwróciłam się od niej.
— O, kochany mój zaskorupiały żółwiu, mój poczciwy, mądry Diogenesie (chrzciła mnie zazwyczaj tymi ookreśleniami, ilekroć nie zgadzałam się z nią w czymkolwiek). Cóż tam znów takiego ma mi pani do zarzucenia?
— Proszę wyjść stąd! Zabrać się razem ze swoją parure! Nie sprawia mi przyjemności przyglądanie się pani i jej klejnotom.
Na chwilę zdawała się zaskoczona.
— Ależ dlaczego? Skąd ten gniew, wcielona Mądrości? Nie zadłużyłam się przecież na kupno tej parure ani także rękawiczek i wiązanki. Za suknię nie zapłaciłam naturalnie, ale wuj de Bassompierre pokryje te rachunki razem z innymi: nie zwraca nigdy uwagi na oddzielne pozycje, patrzy tylko na ogólną sumę. Jest tak bogaty, że nie mam potrzeby martwić się, czy płaci o pięć gwinei więcej czy mniej.
— Prosiłam panią, żeby pani wyszła. Chcę zamknąć drzwi... Ludzie będą może uważali, że jest pani bardzo ładna w tym stroju balowym, dla mnie jednak nie będzie pani w niczym wyglądała tak ładnie, jak w perkalikowej sukience i w skromnej, bez żadnego przybrania, słomkowej pasterce, w jakiej poznałam panią po raz pierwszy.
— O, inni ludzie nie mają purytaóskich gustów pani — odparła zirytowana. A zresztą, nie widzę, co panią upoważnia do prawienia mi kazań moralnych.
— Oczywiście, że nic nie upoważnia mnie do tego, ale pani tym bardziej nie upoważnia nic do wpadania do mojego pokoju, wystrojona, niczym sroka, w pożyczane piórka. Nie mam najmniejszego szacunku dla piórek pani, panno Fanshave, a zwłaszcza dla tych pawich piórek, które podoba się pani nazywać swoją parure. Byłyby to ładne szkiełka, gdyby kupiła je pani za własne pienią-
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
138