dze, niepotrzebne pani na nic innego, nie są jednak wcale ładne w obecnych pani warunkach.
— On est là pour Mademoiselle Fanshave![1] — oznajmiła odźwierna i Ginevra wybiegła pędem z pokoju.
Tajemnica nieszczęsnej parure została mi ujawniona w dwa czy trzy dni później, kiedy Ginevra przyszła dobrowolnie wyspowiadać się przede mną.
— Nie widzę powodu gniewania się pani na mnie, panno Lucy — zaczęła. — Wyobraża sobie pani, że wciągam mojego papę w długi, czy też naciągam pana de Bassompierre na wydatki. Zapewniam panią, że wszystko jest zapłacone, z wyjątkiem paru ostatnich sukien.
— Na tym właśnie polega tajemnica — pomyślałam. — Nie zostało to wszystko ofiarowane ci w prezencie przez panią Cholmondeley, a własne twoje środki są zbyt ograniczone; rozporządzasz kilkoma szylingami zaledwie, z których wydawaniem jesteś niezmiernie przezorna, jak mi wiadomo.
— Ecoutez! — Proszę mnie wysłuchać! — dodała, podchodząc tuż do mnie i zniżając głos do poufnego, przypodchlebnego szeptu. Moje „dąsanie się“ na nią, jak to nazywała, było jej nie na rękę: wolała, abym mówiła z nią i słuchała jej, chociażbym nawet mówiła z nią po to tylko, aby ją strofować i słuchała, aby ją wyszydzać.
— Ecoutez, chère grogneuse — niech pani posłucha, kochana zrzędo. — Wyznam pani wszystko, jak i co było, a przekona się pani nie tylko, jak dalece nie ma w tym nic złego, ale jak mądrze była cała rzecz urządzona. Zaczyna się od tego, że muszę bywać w towarzystwie. Sam papa mój powiedział, że chce, abym widziała trochę świata; zwrócił specjalnie uwagę pani Cholmondeley, że jakkolwiek jestem słodkim stworzonkiem, sprawiam jednak zanadto wrażenie skromnej pensjonarki, pragnąłby też bardzo, abym pozbyła się tego wyglądu, co da się osiągnąć przez wprowadzenie mnie do tutejszego eleganckiego towarzystwa przed właściwym moim
- ↑ Przyjechano po pannę Fanshave.