debiutem w Anglii. Jednakże, o ile mam bywać, muszę ubierać się elegancko. Pani Cholmondeley stała się strasznym skąpiradłem i nie chce mi już nic dawać. Nadużywaniem dobroci wuja byłoby kazać mu płacić za wszystko, czego mi potrzeba — temu chyba nie może pani zaprzeczyć, zgadza się to z własnymi pani teoriami. Otóż znalazł się KTOŚ, kto usłyszał (zupełnie przypadkowo, zapewniam panią) moje wyrzekania wobec pani Cholmondeley na fatalne moje warunki, na to jakich wysiłków muszę użyć, aby sprokurować sobie ten czy ów z niezbędnych dodatków toaletowych — otóż ten KTOŚ nie tylko daleki jest od skąpienia mi prezentu, ale zachwycony możnością ofiarowania mi tego czy owego drobiazgu. Szkoda, że pani nie mogła widzieć jak wyglądał, mówiąc o tym po raz pierwszy: jąkał się, czerwienił, był stropiony jak młokos, jak prawdziwy gołowąs — blancbec — trząsł się faktycznie z obawy usłyszenia ostrej odprawy z moich ust.
— Dobrze więc. Jak się zdaje, należy zrozumieć słowa pani w tym sensie, że dobroczyńcą tym jest pan Izydor, że od niego otrzymała pani i przyjęła kosztowną swoją parure, że on jest tym, który stale dostarcza pani wiązanek i rękawiczek?
— Wyraża się pani w sposób tak przykry — rzekła — że sama nie wiem jak mam pani odpowiedzieć. Tak, od czasu do czasu użyczam Izydorowi tej przyjemności i pozwalam mu na zaszczyt złożenia mi swojego hołdu w postaci ofiarowania jakiegoś drobiazgu.
— To na jedno wychodzi... A zresztą, mówiąc prawdę, panno Ginevro, nie bardzo dobrze rozumiem się na podobnych rzeczach, wydaje mi się wszelako, że postępuje pani źle, zupełnie źle. Może jednak rozmyśliła się pani i gotowa jest pani naprawdę wyjść za mąż za pana Izydora? Może rodzice pani i wuj dali swoje przyzwolenie, a pani kocha Izydora?
— Mais pas du tout![1] (posiłkowała się zawsze francu-
- ↑ Ależ wcale nie!