W Labassecour wszelako, w tej krainie klasztorów i konfesjonałów, nie mogła być bezkarnie tolerowana w „Pensionnat des demoiselles“ — na pensji dla panien — obecność młodego i przystojnego mężczyzny, jakim był doktór John. W pokojach szkolnych zaczęto plotkować, w kuchni szeptać, wieści o tym przedostały się na miasto, wylęknieni rodzice nadsyłali listy, lub też przychodzili z wyrzutami. Gdyby Madame okazała słabość charakteru, byłaby stracona: szereg współzawodniczących z jej pensjonatem żeńskich zakładów wychowawczych skwapliwie gotów był podchwycić i wyolbrzymić fałszywe to posunięcie — o ile można je było uważać za fałszywe — i rozpętać tym nad jej głową burzę rujnującą dobre imię zakładu przy Rue Fossette. Ale Madame nie była istotą słabą, mimo też, że w gruncie rzeczy uważałam ją za jezuitkę, przyklaskiwałam jednak z całego serca jej odwadze, podziwiając umiejętność jej zachowania, zręczność jej dawania sobie rady, jej spokój, niezachwianą stanowczość i nieustępliwość w tym wypadku.
Zaniepokojonych rodziców przyjęła ze zwykłym sobie, niezmącenie pogodnym, pełnym wdzięku uśmiechem. Nikt nie potrafił dorównać jej — nie wiem czy w posiadaniu z natury, czy też w przyswojeniu sobie, a może tylko w łudzącym udawaniu, dobrotliwej szczerości i naturalności obejścia — rondeur et franchise de bonne femme — czym w najróżnorodniejszych wypadkach trafiała do zamierzonego celu z natychmiastowym i zupełnym powodzeniem tam, gdzie surowa powaga zawiodłaby najprawdopodobniej.
— Ce pauvre docteur John! — zawołała, chichocąc i wesoło zacierając małe, pulchne, białe swoje rączki — ce cher jeune homme, la meilleure créature du monde![1] — i zaczęła rozwodzić się nad tym w jaki sposób natrafiła na niego, kiedy szło o ratowanie jej własnych dzieci, które tak polubiły go, że zapłakałyby się chyba na
- ↑ Ten biedny doktór John! Ten kochany młody człowiek, najlepsze stworzenie na świecie!