kałam niecierpliwie na przybycie doktora Johna, aby móc zasięgnąć jego porady w tym względzie.
Dzwonek przy drzwiach wejściowych jęknął. Otworzono doktorowi. Byłam pewna, że to on, usłyszałam bowiem jego głos, jakim zwrócił się do odźwiernej. Zwyczajem jego było przychodzić od razu na górę do dziecinnego pokoju, przy czym biegł szybko po schodach, biorąc po trzy schody naraz. Wpadaniem swoim do nas robił nam zawsze miłą niespodziankę. Tym razem wszakże upłynęło pięć minut, potem dziesięć, a wciąż jeszcze nie było go ani śladu. Co mógł robić na dole? Może czekał na korytarzu? Mała Georgette popłakiwała i pojękiwała wciąż żałośnie, zwracając się do mnie jak zwykle:
— Minnie, Minnie, boli, boli...
Jękliwe zawodzenie dziecka odezwało się bolesnym echem w moim sercu. Wreszcie, nie zdolna dłużej już znieść tego, zeszłam pośpiesznie na dół, aby przekonać się dlaczego doktór nie przychodzi do małej pacjentki. Korytarz był pusty. Gdzież więc podział się doktór John? Czy był z Madame w salle à manger — w jadalni? Niemożliwe. Pozostawiłam ją przed chwilą, ubierającą się w jej własnym pokoju. Dochodziły jakieś głosy. Trzy uczennice ćwiczyły się w grze fortepianowej w trzech najbliższych pokojach: w jadalni oraz w większym i mniejszym salonie, pomiędzy którymi a korytarzem mieściła się jedynie loża odźwiernej, sąsiadująca bezpośrednio z obu salonami i przeznaczona pierwotnie na buduar. Nieco dalej, przy czwartym instrumencie, fisharmonii, znajdującej się w kaplicy, odbywało kilkanaście uczennic lekcję śpiewu chóralnego. Śpiewały jakąś barkarolę, w której, jak pamiętam teraz jeszcze, rymowały się słowa: „fraiche brise“ — świeży powiew — i „Venise Wenecja. Trudno było mi zorientować się w tych warunkach. A jednak usłyszałam coś, co wielce mnie zastanowiło.
Tak, do uszu moich doleciał trzpiotowaty, płochy chichot, powtórzony trzykrotnie w wymienionej powyżej lo-
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.
160