Strona:PL Bronte - Villette.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

słodkie, upojne wizje odtwarzały się w rojeniach sennych i siejąc świetlne odbicie swoich osrebrzonych księżycowym blaskiem skrzydeł i szaty swojej na przebitego gwoździem śpiącego, na próg namiotu, na cały roztaczający się na zewnątrz pejzaż. Jaela, ponura, surowa niewiasta, siedziała nieco z dala, dziwnie złagodniała w stosunku do swojego jeńca, bardziej skłonna do wiernego czekania na powrót do domu Habera. Przez to porównanie chcę powiedzieć, że cisza, panująca dokoła, rzeźwiący chłód wieczorny i upojność pachnącej rosy owionęły serce moje słodyczą nadziei, nie tyle nadziei na pewnym określonym punkcie, ile ogólnego uczucia ulgi, ukojenia i zachęty.
Czyżby nastrój podobny, cisza taka i siana przez nią dokoła słodycz nie miały być zwiastunkami pomyślności? Niestety, dla mnie przynajmniej nie wynikło z tego nic osobliwie pomyślnego ani dobrego. W danym momencie zakłóciła ją brutalna Rzeczywistość w najgorszej, najbardziej odrażającej, najnikczemniejszej swojej postaci.
Skoncentrowaną ciszę, jaką tchnęło nagromadzenie budynków kamiennych, spiętrzonych ponad ulubioną moją alejką, ponad drzewami i wysokim murem ogrodowym, zakłócił nagle zgrzytliwy, skrzypiący odgłos: to skrzypnęły zawiasy okienne. Zanim miałam czas podnieść głowę, aby przekonać się kto i na którym piętrze otworzył okno, ugięły się konary drzewa ponad moją głową, jak gdyby trafił w nie pocisk i wprost pod moje nogi upadł jakiś przedmiot.
Zegar wieżowy kościoła Ś-go Jana Baptysty wydzwonił dziewiątą; zmierzchło się już, nie było jednak jeszcze zupełnie ciemno. Sierp księżyca nie dodawał wiele światła; jedynie mocniej rozzłocony punkt na niebie, gdzie słońce promieniowało ostatnio, oraz kryształowa przejrzystość szerokiego pasa ponad tym punktem, podtrzymywały zmrok letni; nawet na tej mojej ciemnej ścieżce, mogłam, zbliżywszy się do szerzej rozchylonych gałęzi, czytać drobny druk. Tym łatwiej więc dostrzec mogłam, że ów rzucony z okna pocisk był małą szkatułką z białej

173