Strona:PL Bronte - Villette.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

kształtna i pociągająca. Siedząc na kolanach mojej matki chrzestnej sprawiała wrażenie lalki raczej, niż dziecka. Podobieństwo do lalki potęgowała w moich oczach jej szyjka, cieniuchna i delikatna jak utoczona z wosku, a także główka okryta gąszczem jedwabistych loków.
Pani Bretton, rozcierając rączki, nóżki i ramiona małej, przemawiała do niej krótkimi, pieszczotliwymi zdaniami. Dziecko zrazu odpowiadało na nie wpatrywaniem się w starszą kobietę z wnikliwą ciekawością, rychło jednak opromienił jej twarzyczkę uśmiech pełen ujmującego wdzięku. Pani Bretton nie należała na ogół do osób nazbyt łatwo i hojnie darzących pieszczotami; nawet w stosunku do wielbionego przez nią jedynego syna rzadko dawała powodować się sentymentem, często wręcz przeciwnie nawet, była, czy udawała, oschłą. Kiedy jednak ta drobna dziecina uśmiechnęła się do niej, pocałowała ją i zapytała:
— Jak cię zwą, ptaszyno?
— Panienką.
— A jak jeszcze, prócz panienki?
— Polly — nazywa ją ojczulek.
— A czy Polly chętnie zamieszka u mnie?
— Nie na zawsze; tylko dopóki nie powróci ojczulek. Odjechał — dodała, potrząsając wymownie główką.
— Ojczulek powróci do swojej Polly, albo przyśle po nią.
— Na pewno powróci, proszę pani? Czy pani wie o tym?
— Myślę, że tak.
— A Harriet myśli, że nie; przynajmniej, że nie tak prędko. Jest chory.
Oczy jej zaszkliły się łzami. Wysunęła rączkę z ręki pani Bretton i spróbowała zsunąć się z jej kolan, napotkawszy wszakże na opór, rzekła:
— Chciałabym zejść już, proszę pani. Mogę siedzieć na stołeczku.
Pani Bretton pozwoliła jej ześlizgnąć się, a wówczas mała wzięła stołeczek i przeniosła go do kącika, pogrążo-

10