Gdy tylko Georgetka wyzdrowiała, wysłała ją Madame Beck na wieś. Przykro mi było; przywiązałam się szczerze do dzieciny i rozstanie się z nią uczyniło mnie uboższą, aniżeli czułam się przed jej odjazdem. Nie mogłam też mieć tyle towarzystwa ile sama chciałam. Wolałam jednak samotność. Każda z nauczycielek z kolei ofiarowała mi się na swój sposób z propozycją przyjaźni: badałam je jedną po drugiej. Jedna była kobietą zacną, ale poglądy jej były nazbyt ciasne, strona jej uczuciowa zbyt surowa, nazbyt samolubnie myślała wyłącznie o sobie. Następna z kolei była Paryżanką, zewnętrznie dość ogładzoną, zepsutą wszakże, wyzbytą wiary, zasad i uczuć serdeczniejszych; po zdrapaniu lekkiego zewnętrznego poloru towarzyskiego, ukazała się brudna, zabagniona, odstręczająca treść. Cechowała ją zwłaszcza pasja napraszania się na otrzymywanie podarunków. Pod tym względem bardzo podobna była do niej trzecia nauczycielka, osoba nieciekawa, bez charakteru, a przynajmniej bez wybitniejszych jego cech. Wyróżniał ją jedyny rys wybitny — posunięte do granic ostatecznych sknerstwo. Kochała pieniądze dla samych pieniędzy. Widok złotej monety rozpalał zielone, ciekawe do obserwowania błyski ogniste w jej oczach. Pewnego razu, chcąc okazać mi tym szczególne względy, zabrała mnie z sobą na górę do swojego pokoju, gdzie, otworzywszy tajemny schowek, pokazała mi skarb, na który składała się górka pięciofrankówek ogólnej wartości około piętnastu gwinei. Kochała ten skarb miłością ptaka do wyklutych przez siebie jajek. Były to jej oszczędności. Lubiła przychodzić do mnie,