oczu wyczytałam, poza groźbami, jakie ciskały, prośbę błagalną, zerwała się z warg moich odpowiedź: „tak!“ — „Oui!“
Na chwilę sztywność i napięcie jego rysów złagodniały, ustępując miejsca wyrazowi zadowolenia, rozpromienienia nawet. Wnet jednak opamiętał się i przybrał ponownie ton władczy.
— Vite à l‘ouvrage! — szybko do roboty! — Oto książka pani, proszę czytać.
Zaczęłam czytać. Nie robił żadnych uwag, przy niektórych tylko ustępach pomrukiwał gniewnie i niecierpliwie uderzał obcasem o podłogę. Potem on sam odczytał mi całość. Usiłowałam pilnie naśladować go. Była to bardzo niesympatyczna rola — mężczyzny — pustogłowego fanfarona. Nie podobna było włożyć serca ani duszy w odtworzenie tej postaci: znienawidziłam ją od pierwszego razu. Cała sztuka — krotochwila raczej — obracała się dokoła zabiegów, czynionych przez dwóch rywali o zdobycie ręki pięknej zalotnicy. Jeden z nich przezwany był „Niedźwiedziem“. Był to zacny i dzielny, ale nieogładzony prostak, coś w rodzaju nieoszlifowanego brylantu; drugi — płochy wietrznik, pyszałek i przeniewierca: tym wietrznikiem, pyszałkiem i przeniewiercą miałam być ja właśnie.
Robiłam co było w mojej mocy — wiedziałam, że było to niewiele — mój sposób odtwarzania wywołał jednak niezadowolenie Mr. Paula, który zaczął wyraźnie pienić się. Zdwoiłam wysiłki, dzięki czemu udało mi się przewyższyć własne możliwości. Przypuszczam, że moja dobra wola zdołała przejednać surowego krytyka. Oświadczył, że jest nawet zadowolony po części. — „Ça ira!“ — pójdzie! — zawołał, że zaś z ogrodu zaczęły dolatywać liczne głosy, a białe suknie migały raz w raz pośród drzew, dodał: „Musi pani wycofać się; musi pani być zupełnie sama, aby nauczyć się swojej roli. Proszę iść za mną!“
Nie pozostawiwszy mi ani możności ani czasu do namysłu, porwał mnie w tej samej chwili z gwałtownością wichru za sobą na górę po dwóch — nie, po trzech pię-
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.
212