Strona:PL Bronte - Villette.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

uwolnił mnie od zjedzenia jeszcze jednej bułki, którą smarował właśnie dla mnie masłem.
— Zaliczy mnie pani do rodzaju tyranów, Sinobrodych, morzących kobiety głodem i zamykających je na poddaszu, a przecież nie jestem takim okrutnikiem. No, a teraz, mademoiselle, czy ma pani odwagę i czy czuje się pani na siłach wystąpić?
Wyraziłam przypuszczenie, że będę mogła wystąpić, jakkolwiek w rzeczywistości czułam się fatalnie stropiona. Trudno byłoby mi nawet powiedzieć co właściwie nękało mnie najbardziej. Na szczęście jednak, mały człowieczek należał do tych, którym nie podobna opierać się, o ile przeciwnik nie posiadał siły ujarzmiania, wystarczającej do przeciwstawienia się jego woli.
— Chodźmy w takim razie — rzekł, podając mi ramię.
Wsunęłam pod nie rękę i pospieszyłam za nim, zmuszona, chcąc dorównać jego krokom, do biegu nieledwie. W oświetlonym wielkimi lampami carré zatrzymał się na chwilę. Paradne, prowadzące do sal szkolnych podwoje były szeroko otwarte, tak samo jak drzwi ogrodowe, wychodzące na taras pięknie udekorowany drzewami pomarańczowymi w wielkich kubłach drewnianych oraz wysokimi kwitnącymi roślinami w doniczkach. Pośród kwiatów snuły się po tarasie grupy pań i panów w balowych strojach. Wnętrze wszystkich trzech klas widoczne w jednej nieprzerwanej perspektywie, wypełnione było hałaśliwą, żywo poruszającą się gromadą w powiewnych strojach różowych, błękitnych i śnieżnie białych. Zwisające z sufitu kryształowe żyrandole rzucały na ten barwny tłum jasne błyski; na końcu sali wznosiła się scena, ukryta za opuszczoną odświętną zieloną kurtyną, którą oświetlał od dołu szereg świateł rampy.
N‘est — ce pas que c‘est beau?[1] — zagadnął mnie mój towarzysz.

Powinna byłam dać twierdzącą odpowiedź, tak gwał-

  1. Prawda, że to piękne?
217