Strona:PL Bronte - Villette.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie robisz mi równego przedziału, Harriet. Będzie znów pokręcony.
— Kto by tam kiedy dogodził panience. No, a teraz dobrze?
— Tak sobie. Dokąd mam iść teraz, kiedy jestem ubrana?
— Zaprowadzę panieneczkę do pokoju śniadaniowego.
— Dobrze. Chodźmy.
Skierowały się ku drzwiom. Nagle mała zatrzymała się.
— O, Harriet, dlaczego to nie jest dom ojczulka! Nie znam tych wszystkich ludzi!
— Niech panieneczka będzie grzeczna. Nie kaprysi.
— Jestem grzeczna, ale boli mnie tutaj — dotknęła ręką okolicy serca i, pojękując z cicha, wyszła z pokoju.
— Ojczulku! Ojczulku! — zawodziła płaczliwie.
Podniosłam się, aby położyć kres tej scenie, dopóki jeszcze można było zapobiec gwałtownemu wybuchowi.
— Niech panienka powie dzień dobry młodej pani — nakazała Harriet.
Rzuciła pośpiesznie „dzień dobry“, po czym wyszła za piastunką z pokoju.
Harriett wyjechała tego samego dnia, udając się do znajomych swoich, mieszkających w sąsiedztwie.
Zeszedłszy na dół, zastałam Paulinę (dziecko mówiło o sobie, jako o Polly, pełne jej wszakże, nie zdrobniałe imię brzmiało: Paulina Maria), siedzącą tuż przy stole śniadaniowym obok pani Bretton. Stał przed nią kubek mleka, a mała kromka chleba wypełniała jej rączkę, leżącą bezczynnie na obrusie. Mała nie jadła.
— Nie mam pojęcia jak damy sobie radę z tym stworzonkiem — zwróciła się do mnie moja matka chrzestna po śniadaniu i odejściu Polly. — Nic nie bierze do ust, a po jej oczach i po jej całej twarzy poznać wyraźnie, że nie spała.
Uspokoiłam panią Bretton, wyrażając ufność we wpływ czasu i serdecznego obchodzenia się z dzieckiem.
— Gdyby polubiła kogoś w naszym domu, przyzwyczaiłaby się wkrótce, nie wcześniej jednak — odparła pani Bretton.



14