Strona:PL Bronte - Villette.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciekawa byłam jedynie, jak wielką jego porcję będzie w stanie przełknąć, a raczej, czy znajdzie się dość wielka, aby mogła ją nasycić; czy jakiś cień względów dla innych zdolny będzie przeniknąć do jej serca i powściągnąć nieco jego chełpliwe upajanie się zachwytem nad własną osobą.
Nic podobnego. Wykręcała się przed lustrem dokoła i wykręcała przed nim i mnie także; obejrzała mnie i siebie ze wszystkich stron, uśmiechała się, potrząsała lokami, zdjęła i przewiązała na nowo opasującą ja szarfę, rozprostowała fałdy swojej sukni i wreszcie, puściwszy moje ramię i złożywszy przede mną dworski dyg, oświadczyła:
— Nie zamieniłabym się z panią za żadne skarby!
Uwaga ta była zbyt naiwna, aby mogła pobudzić mnie do gniewu, odparłam też:
— Bardzo słusznie.
— A co dałaby pani za to, aby być mną? — rzuciła mi wyzwanie.
— Ani dziurawego szeląga, mimo że wydać się to pani może dziwne — zapewniłam ją. — Marne z pani stworzenie.
— Nie myśli pani tak naprawdę. W głębi serca kryje pani inne o mnie pojęcie.
— Nie. W głębi mojego serca i w ogóle w sercu moim nie ma dla pani ani odrobiny miejsca. Czasem tylko, przy jakiejś okazji, zaprzątnięty bywa mózg mój rozważaniem osoby pani.
— Ślicznie — rzekła tonem wyjaśnienia — niech pani wysłucha mnie jednak i weźmie pod uwagę różnicę naszych stanowisk, a wtedy zda pani sobie sprawę, jak szczęśliwy jest mój los, a jak nędzny pani.
— Proszę, słucham.
— Przede wszystkim jestem córką człowieka, należącego do wyższej sfery towarzyskiej, jakkolwiek też ojciec mój nie jest bogaty, mam prawo liczyć na wuja. Po drugie: skończyłam zaledwie osiemnaście lat — jestem więc w najczarowniejszym rozkwicie wiosny. Po trzecie, otrzymałam wykształcenie na kontynencie i, chociaż nie

230