Strona:PL Bronte - Villette.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

w jego oczach gorzały one tak jarzącym światłem i żarem sutego ogniska. On dbał o nie zbyt wiele może, ja zaś prawdopodobnie zbyt mało. Bądź co bądź wszakże miałam i ja także moje własne słabostki, tak samo jak on. Przyjemność sprawiało mi na przykład obserwowanie przejawów zazdrości Mr. Paula; podniecała go ona i ożywiała duchowo; rzucała zmienne, szybko sobie wzajem ustępujące cienie i blaski na śniadą jego twarz, rozpalała ognie w jego fijołkowo-błękitnych oczach (zwykł utrzymywać, że jego czarne włosy i błękitne oczy są une de ses beautés“ — jednym z jego uroków). — Jego gniew miał w sobie coś pociągającego: był naturalny, szczery, wybuchający spontanicznie, poważny w swoich przejawach, zupełnie nieuzasadniony, ale nigdy obłudny, ani sztucznie udawany. Nie wyprowadziłam go ani jednym protestującym słowem z błędu co do przypisywanego mi przez niego upojenia autorytetem i ograniczyłam się jedynie na zapytaniu o jakiej porze przypadnie egzamin z angielskiego; czy z samego początku, czy też ku końcowi jutrzejszego dnia.
— Waham się jeszcze — rzekł — czy wyznaczyć go na sam początek, zanim jeszcze zgromadzi się wiele osób, kiedy tym samym ambitnej naturze pani nie będzie mogło stać się zadość wobec braku licznego audytorium, czy też ku samemu końcowi dnia, kiedy wszyscy będą zbyt znużeni, aby móc poświęcić popisom pani coś więcej po nad skąpą tylko uwagę.
Que vous êtes dur, monsieur![1] — rzekłam, udając zgnębienie.
— Powinnoby się być „dur“ wobec pani. Należy pani do rzędu istot, które muszą być trzymane krótko. Znam panią! O, znam panią! Wszyscy inni w tym domu, widząc panią przechodzącą, wyobrażają sobie, że przeszedł mimo cień bezbarwny. Co się mnie tyczy, zbadałem twarz pani raz jeden i to mi wystarcza.

— Zadowolony pan więc jest, że mnie pan rozumie?

  1. Jaki pan jest surowy!
246