Strona:PL Bronte - Villette.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

cie, dalecy mi już i obcy. Napoiło to goryczą serce moje, przepełniło rozpaczą nieopisaną na myśl o tym, co czekać mnie może odtąd. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym pragnąć żyć i wyzdrowieć, mimo to nie do zniesienia dręczący był głos, jakim wzywała mnie Śmierć do wkroczenia w obręb nieznanego, przerażającego jej królestwa. Chciałam modlić się, zaledwie jednak zdolna byłam wypowiedzieć słowa te:
„Od młodości mojej przecierpiałam grozy Twoje z duszą zmąconą“.
Była to prawda najszczersza.
Gotton, przyniósłszy mi herbatę nazajutrz z rana, nalegała, abym wezwała lekarza. Nie chciałam jednak: nie wierzyłam, aby jakikolwiek lekarz zdolny był uzdrowić mnie.
Pewnego wieczora — nie bredziłam, byłam najzupełniej przytomna — wstałam i ubrałam się, drżąca, zaledwie zdolna utrzymać się na niepewnych nogach. Nie mogłam, nie byłam w stanie znieść dłużej martwej ciszy sypialni: upiornie białe łóżka prześladowały mnie niczym zjawy; zakończenia ich grzbietów stawały się w wyobraźni mojej trupimi czaszkami, wielkimi i wyblichowanymi przez słońce; w ich szeroko rozwartych oczodołach tkwiły zaklęte marzenia zamarłe o dawniejszym jakimś świecie i potężniejszej rasie ludzkiej. Tego wieczora bardziej niezachwianie niż kiedykolwiek wżarło się w duszę moją przeświadczenie, że Los jest twardym nieubłaganym kamieniem, a Nadzieja — bożkiem fałszywym — ślepym, wyzbytym krwi, twardym jak granit. Czułam, że próby i przeżycia, przeznaczone mi przez Boga, dosięgają punktu kulminacyjnego, muszą też zostać odwrócone własnymi moimi rękami, mimo że tak bardzo rozgorączkowanymi, słabymi i drżącymi.
Deszcz lał wciąż jeszcze, a wicher dął w dalszym ciągu mniej gwałtowny jednak i mniej rozszalały, niż przez cały dzień. Tak wydawało mi się przynajmniej. Zapadał zmierzch: przez szyby okienne widzieć mogłam nisko przepływające obłoki, podobne do zwisających smutnie

255