Strona:PL Bronte - Villette.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

odeszła bowiem od konfesjonału wyraźnie uspokojona. Po niej podeszła następna, potem jeszcze inna. Blada jakaś dama, klęcząca obok mnie, szepnęła cichym, uprzejmym głosem:
— Niech pani idzie teraz; nie jestem jeszcze całkowicie przygotowana do odbycia spowiedzi.
Automatycznie posłuszna, podniosłam się i skierowałam się ku konfesjonałowi. Nie zrobiłam tego bez zastanowienia. Wiedziałam co robię. Z błyskawiczną szybkością obmyśliłam zamiar. Wyspowiadanie się nie mogło bardziej jeszcze zgnębić mnie moralnie, raczej możliwe było, że mnie ukoi.
Ksiądz, zasiadający w konfesjonale ani razu nie odwrócił ku mnie głowy, aby przyjrzeć mi się; spokojnym, nawykowym gestem pochylił ucho ku moim ustom. Mógł to nawet być człowiek zacny, dobry z natury, obowiązek ten wszelako stał się dla niego rodzajem formy jedynie: odbywał obrządek spowiadania penitentów z obojętnością i flegmą przyzwyczajenia. Zawahałam się; nie znałam obowiązującej formuły spowiedzi: zamiast też rozpoczęcia jej od zwykłego wstępu, rzekłam:
Mon père, je suis protestante[1].
Odwrócił się ku mnie nagle. Nie był tubylcem: księża miejscowi, urodzeni w tym kraju i pochodzący z rdzennych jego warstw, mają prawie nieodmiennie twarze płaskie, prostacze. Subtelny profil i zarys czoła tego księdza wskazały mi, że musi być on Francuzem; mimo że siwy i posunięty w lata, zachował twarz człowieka myślącego i czującego. Zapytał mnie przede wszystkim, bez gniewu jednak, dlaczego, będąc protestantką, przyszłam do niego.

Powiedziałam, że zginę, jeśli nie otrzymam mądrej rady i życzliwych słów pociechy. Od kilku tygodni jestem zupełnie osamotniona; zachorowałam; czuję się tak przeraźliwie zgnębiona, że nie wydaje mi się, abym była zdol-

  1. Jestem protestantką, mój ojcze.
257