wały szczapy smolne, rzucając świetlne błyski na płowe tło dywanu z jaskrawo-błękitnymi arabeskami na nim, na blado-kremowe ściany, po których, pośród splątanego gąszczu złotawych liści i łodyg wiły się lekkie, nie kończące się girlandy lazurowych niezapominajek. Przestrzeń pomiędzy dwoma oknami, suto zadrapowanymi błękitną, zebraną ku górze, kotarą wypełniało zwierciadło w złoconych ramach. W zwierciadle tym ujrzałam siebie samą, leżącą nie na łóżku, ale na kanapie. Wyglądałam widmowo; oczy moje rozwarte były szerzej i wpadnięte głębiej, aniżeli zazwyczaj, stanowiąc dziwny kontrast z wychudzoną, szaro-ziemistą twarzą. Teraz już stało się dla mnie oczywiste, że pokój, w którym znajdowałam się był obcym, nieznanym mi pokojem w obcym, nieznanym mi domu.
Równie oczywiste nieomal było dla mnie, że mózg mój nie powrócił jeszcze do normy, im dłużej bowiem wpatrywałam się w obity błękitnym adamaszkiem fotel, tym bardziej wydał mi się on znajomy, tak samo zresztą jak okrągła kanapka. Nieco mniej znajomy, przypominający mi jednak coś znanego wydał mi się okrągły stół pośrodku, nakryty błękitną serwetą obrzeżoną szlakiem z liści w barwach jesiennych. Nade wszystko jednak bliskimi znajomymi wydały mi się dwa małe stołeczki, obite haftowaną ręcznie materią, a także niewielkie, ujęte w hebanowe ramy krzesło, którego grzbiet i siedzenie obite były ręcznie również wyhaftowanymi na ciemnym tle, jaskrawymi kwiatami.
Uderzona widokiem znanych mi dobrze sprzętów, zaczęłam rozglądać się i badać bliżej. Dziwne to, doznawałam wszelako wrażenia, jak gdybym nagle znalazła się wśród dawnych przyjaciół; i szkockie znane powiedzenie — „auld long syne“ — dawne dobre czasy — uśmiechało się do mnie z każdego kąta. Na gzymsie kominka umieszczone były dwie owalne miniatury, których perły nad wysoko spiętrzonymi pudrowanymi koafiurami wraziły mi się od dawna w pamięć, tak samo jak aksamitne obramowanie dokoła smukłych białych szyj, sute fałdy
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.
264