Strona:PL Bronte - Villette.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

dy my obie odnawiałyśmy w ten sposób dawną naszą znajomość, Graham, siedzący naprzeciwko mnie, w milczeniu przetrawiał swoje zdumienie.
— Mama nazywa mnie głupim chłopakiem — rzekł w końcu — myślę też, że muszę naprawdę chyba być głupi: tak często przecież widywałem panią, a przez chwilę nawet nie przyszło mi na myśl podejrzewać coś podobnego. Ale teraz widzę wszystko jasno jak na dłoni. Lucy Snowe?! Ależ tak, naturalnie! Przypominam ją sobie doskonale! I oto teraz ona sama siedzi przede mną! Nie może to ulegać wątpliwości Ale — dodał — pani chyba nie widziała we mnie przez cały czas dawnego znajomego? Nigdy ani słówkiem nie zająknęła się pani o tym.
— Przeciwnie. Poznałam pana.
Doktór John nie odpowiedział nic na to. Przypuszczam, że moje zachowanie w tej sprawie wydać mu się musiało nadmiernie ekscentryczne, powstrzymał się wszakże od wszelkich komentarzy na ten temat. Uważałby prawdopodobnie za natrętne zuchwalstwo bliższe dopytywanie się o powody mojej powściągliwości na tym punkcie. Jakkolwiek też był niewątpliwie zaciekawiony, nie chciał zaspokoić swojej ciekawości badaniem śledczym, które w jego pojęciu byłoby dopuszczeniem się karygodnej niedyskrecji.
Ja sama odważyłam się zapytać tylko doktora Johna, czy przypomina sobie fakt uporczywego mojego wpatrywania się w niego pewnego razu. Zniecierpliwienie, jakie zdradził wówczas, bezwiednie może, brzmieniem swojego głosu, wciąż jeszcze tkwiło w mojej pamięci ostrzem zasłużonego wyrzutu.
— Tak, przypominam sobie! — zawołał — przypominam sobie nawet, że byłem zły na panią.
— Uważał mnie pan za nazbyt zuchwałą, prawda?
— Nie, bynajmniej. Jednakże wobec zwykłej pani nieśmiałości i powściągliwości dziwiło mnie to nieco i niepokoiło zarazem. Łamałem sobie głowę, jaka potworność we mnie kazała pani przyglądać mi się tak badawczo, nie

281