Strona:PL Bronte - Villette.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

radzi bylibyśmy mieć przy sobie nieustannie, przyjmować oddawane nam przez niego usługi i być traktowanymi przez niego z poufałością pielęgniarki w stosunku do pielęgnowanego przez nią pacjenta. Oko nie każdego przyjaciela, którego obecność koi nas zazwyczaj i pociesza, jest światłem w pokoju chorego, ale oko pani Bretton było nim dla mnie; obecność jej i oddawane mi przez nią posługi pielęgniarki były mi zawsze upragnione. Jadło i napoje nie smakowały mi nigdy tak bardzo, jak wówczas, kiedy przechodziły przez jej ręce. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek wejście jej do pokoju nie czyniło go dla umie od razu milszym i weselszym. Nasze natury mają te same i tak samo dziwne upodobania i antypatie. Są jednostki, przed którymi cofamy się potajemnie, i z którymi pragnęlibyśmy możliwie unikać osobistego zetknięcia, mimo że rozum nasz uznać w nich musi ludzi dobrych; są, natomiast, inni, którzy posiadają bezsprzeczne wady usposobienia, czy nawet charakteru, a z którymi chętnie jednak współżyjemy, jak gdyby otaczająca ich atmosfera miała dar wpływania na nas korzystnie. Żywe czarne oczy mojej matki chrzestnej, jej tryskające zdrowiem smagłe policzki, jej ciepła, sprawna ręka, jej zależne od chwilowych porywów wyskoki, jej dzielność i stanowczość dobroczynnie oddziaływały na mnie, ni to klimat zdrowiodajny. Syn zwykł nazywać ją „Starszą Panią“, a mnie ogarniało zawsze miłe zdumienie na widok żwawości i energii kobiety dwudziestopięcioletniej, cechujących niezmiennie wciąż jeszcze jej osobę i wszystko, co z niej promieniowało.
— Chętnie przyniosłabym tutaj moją robotę — rzekła, odbierając mi opróżnioną filiżankę po herbacie — i siedziałabym tutaj z tobą przez cały dzień, gdyby ten despotyczny John Graham nie postawił stanowczego veta przeciwko podobnym moim zachciankom.
— Zapamiętaj sobie, mamo — powiedział, wychodząc z domu — żebyś nie zamordowywała twojej chrzestnej córki plotkowaniem.
— Zalecił mi wyraźnie, abym siedziała w moim wła-

287