było pod rzucającym się natrętnie w oczy olbrzymim płótniskiem.
Nagle uczułam lekkie uderzenie po ramieniu. Wzdrygnęłam się i odwróciłam głowę poza siebie. Stanęłam oko w oko z pochyloną nade mną twarzą, gniewnie zmarszczoną, nieomal przerażoną.
— Que faites-vous ici? — zapytał czyjś głos.
— Mais, monsieur, je m‘amuse[1].
— Vous vous amusez, et à quoi, s‘il vous plaît? Mais d‘abord, faites moi le plaisir de vous lever; prenez mon bras, et allons de l‘autre cote[2].
Zrobiłam jak mi kazał. Mr. Paul Emanuel (był to on) powrócił z Rzymu. Człowiek, który tak wiele podróżował, zwiedziwszy taki kawał świata, nie zdawał się jednak sądzić braku karności pobłażliwiej, aniżeli przed dodaniem tego nowego listka do wieńca wawrzynu, zdobiącego jego czoło.
— Pozwoli pani, że odprowadzę panią do jej towarzystwa — rzekł w momencie naszego przechodzenia po społu przez salę.
— Nie mam tu żadnego towarzystwa.
— Nie jest pani chyba sama tutaj?
— Tak panie, jestem sama.
— Przyszła tu pani bez niczyjej opieki?
— Nie, proszę pana. Przyprowadził mnie doktór Bretton.
— Dr. Bretton i szanowna matka jego oczywiście?
— Nie. Sam tylko doktór Bretton.
— I to on polecił pani przyjrzeć się temu obrazowi?
— Bynajmniej; odnalazłam go ja sama.
Włosy pana Paula były przystrzyżone krótko, tuż przy skórze, ni to puch kruczy; gdyby nie to, stanęłyby niewątpliwie dębem na jego głowie, Zrozumiawszy wreszcie
- ↑ Co robi pani tutaj! Ależ panie, bawię się!
- ↑ Bawi się pani, a czym to proszę? Ale przede wszystkim, niech pani zechce wstać; niech pani przyjmie moje ramię; przejdziemy na drugą stronę.