Strona:PL Bronte - Villette.djvu/336

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie że patrzyłam na nią i patrzę, podczas kiedy pan mówi do mnie. Mogę doskonale widzieć ją z tego kąta.
— Niech się pani odwróci do ściany i studiuje te cztery obrazy z życia kobiety.
— Przepraszam pana, monsieur Paul, ale są zbyt ohydne; jeśli jednak podobają się panu, pozwoli pan, że uwolnię to krzesło i pozostawię panu możność zachwycania się nimi bez przeszkód.
Mademoiselle — rzekł, układając twarz do pół uśmiechu, a właściwie do zamierzonego uśmiechu, który w rzeczywistości był ponurym skrzywieniem się raczej. — Wy, wychowanki protestantyzmu, zdumiewacie mnie wręcz. Wy, obywające się bez czyjejkolwiek opieki młode Angielki spacerujecie spokojnie pośród rozpalonego do czerwoności żelastwa i potraficie uniknąć oparzenia się. Przypuszczam, że gdyby którąkolwiek z was wrzucono do najbardziej rozżarzonego wielkiego paleniska Nebuchadenazara, wyszłaby z niego nietknięta przez ogień.
— Mogę prosić pana o łaskawe posunięcie głowy o cal w tamtą stronę?
— A to w jakim celu? Na co pani znów zagapiła się? A może poznaje pani kogoś ze znajomych w tej grupie jeunes gens?
— Tak. Tak mi się wydaje. Dostrzegam pomiędzy nimi kogoś, kogo znam.

Dostrzegłam w istocie głowę zbyt ładną, aby mogła należeć do kogo innego, niż do groźnego pułkownika de Hamala. Jaka wytworna, wyrafinowana w każdym calu postać. Jaka zręczna, elegancka sylwetka! — Jakie kobieco drobne i kształtne nogi i ręce! Jak pańsko wyniosłym ruchem przytyka do oczu lorgnon! Z jakim zachwytem wpatruje się w obraz Kleopatry, a potem jak ujmująco uśmiecha się i szepce coś do osoby, stojącej poza nim. O, jaki rozumny człowiek! Jaki przedni posiada gust, jaki

    ani za córkę, ani za siostrę! Nie rzuci też pani więcej okiem w tę stronę!

326