Obeszliśmy raz jeden galerię dokoła; w towarzystwie Grahama było to prawdziwą przyjemnością. Lubiłam zawsze przysłuchiwać się temu, co miał do powiedzenia o obrazach i książkach. Nie udając znawcy, wypowiadał otwarcie swoje zdanie, nie zapożyczone od nikogo, tchnące świeżością myśli, bardzo często trafne i jędrne. Miło także było opowiadać mu o rzeczach, o których nie wiedział: słuchał tak uważnie, pouczając się tak chętnie, nie żywiąc żadnych skrupułów, ani obaw, czy pochyleniem pięknej swojej głowy, aby wysłuchać zająkliwie sformułowanego przez kobietę wyjaśnienia, nie obniży męskiego swojego autorytetu. A kiedy on z kolei miał mi coś do zakomunikowania, czynił to tak jasno, dobitnie i treściwie, że słowa jego pozostawały trwale wyryte w mojej pamięci. Nie zapomniałam nigdy ani jednego z danych mi przez niego wyjaśnień, żadnego z przytoczonych mi przez niego faktów.
Po wyjściu naszym z galerii zapytałam go co myśli o Kleopatrze. Przed tym jeszcze rozśmieszyłam go opowiedzeniem, jak profesor Paul Emanuel odpędził mnie od niej i kazał oglądać prawdziwe dzieła sztuki, owe cztery naiwne obrazki, które pokazałam i Grahamowi także.
— O! — odął lekceważąco wargi. — Moja matka jest przystojniejsza od niej. Słyszałem unoszących się nad Kleopatrą francuskich chłystków, określających ją jako „le type du voluptueux“ — symbol lubieżności. — Gdyby tak być miało w istocie, muszę powiedzieć, że typ lubieżnicy nie jest bynajmniej w moim guście. Niech pani porówna tę mulatkę z Ginevrą!
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.
328