Strona:PL Bronte - Villette.djvu/363

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mogłam jednak zastosować się do jego polecenia. Ulegając — bezwiednie może — jakiemuś wpływowi hypnotycznemu, czy innemu — rzuciłam ponownie okiem dokoła, aby przekonać się, czy Mr. Paul jest jeszcze, czy już poszedł... Tak, stał na tym samym miejscu, wpatrzony w dalszym ciągu we mnie, ze zmienionym wszakże wyrazem twarzy. Przeniknął widocznie moją myśl, odgadł mój zamiar uniknięcia spotkania się z nim oko w oko. Szydercze ale nie gniewne pierwotne spojrzenie ustąpiło miejsca ponurej złości, a kiedy, chcąc go przebłagać, ukłoniłam mu się pochyleniem głowy, odwzajemnił mój ukłon najsztywniejszym i najzimniejszym kiwnięciem, na jakie tylko stać go było.
— Kogo rozgniewała tak pani na siebie, Lucy? — zapytał doktór Bretton z uśmiechem.
— Jednego z profesorów na pensji Madame Beck: wielce zacietrzewionego małego człowieczka.
— Tak. Wygląda w tej chwili, jak uosobienie złości: czym ukrzywdziła go tak pani? O, Lucy, Lucy, niech mi pani wyjaśni co to może znaczyć?
— Zapewniam pana, że nie ma w tym żadnej tajemnicy. Mr. Emanuel jest bardzo wymagający, a ponieważ patrzyłam na rękaw pańskiego ubrania, zamiast dygnąć przed nim i złożyć mu głęboki ukłon, uważa, że nie zachowałam się wobec niego z należytym szacunkiem.
— Ten mały — zaczął doktór John. Nie wiem co dodałby jeszcze, gdybym w tej chwili nie została odepchnięta od niego przez napór ciżby ludzkiej i rzucona nieomal pod nogi tłumu. Mr. Paul gwałtownie przedarł się łokciami przez wszystkich stojących mu na zawadzie, torując sobie drogę z tak krańcowym lekceważeniem nie tylko wygody, ale wręcz bezpieczeństwa wszystkich obecnych, że wynikiem tego wyładowania jego energii było stłoczenie się wzajemne jednych z drugimi.
— Sądzę, że jest on „un méchant“ — złośnikiem — jak sam nazwałby takiego jak on — rzekł doktór Bretton, kiedy znów szczęśliwie odnalazłam się przy nim.
I ja także byłam tego samego zdania.

353