Strona:PL Bronte - Villette.djvu/398

Ta strona została uwierzytelniona.

deskami zimnego łoża, zadawania mi nieustannych ciosów bolesnych.
Jakże często wypędzał mnie Rozum nocą, wśród zimy, na zlodowaciały śnieg, rzucając mi za całe pożywienie poobgryzane kości, których nie chciał tknąć pies nawet i zapewniając, że Los nie przeznacza dla mnie nic innego, nie przyznaje mi prawa domagania się czegoś lepszego...
W takich chwilach podnosiłam oczy w górę i na niebie wpośród krążących gwiazd, z których największa i najjaśniejsza słała ku mnie łagodnie kojący swoi promień, dostrzegałam głowę. Duch, tkliwszy i bardziej dobroczynny, niż Rozum ludzki, spływał na bezszelestnych swoich skrzydłach, rozsiewając dokoła atmosferę wiekuistego lata, niosąc balsamiczne wonie nigdy nie więdnących kwiatów i drzew, których owoc darzy życiem, przywiewając tchnienia czyste ze świata, któremu nie jest potrzebne słońce, aby go oświetlić. Dobry ten anioł nasycił głód mój pokarmem słodkim i nieznanym, zebranym pośród pokłosia anielskiego przez duchy opiekuńcze, gromadzące swoje sperlone rosą żniwo o pierwszej, najwcześniejszej godzinie boskiego poranka. Tkliwie osuszył on nie do zniesienia gorzkie łzy, waz z którymi spływa życie samo, ukoił cichym spoczynkiem znużenie śmiertelne, tchnął nadzieję i nowy impuls do życia w bezduszną, paraliżującą rozpacz beznadziejności. Boski, współczujący, pomocny wpływ. Kiedykolwiek zegnę modlitewnie kolana przed kim innym, aniżeli przed Bogiem, będzie to przed twoimi białymi, uskrzydlonymi stopami, pięknie jaśniejącymi na wyżynach i na równinie. Świątynie były wznoszone na cześć Słońca, ołtarze poświęcano Księżycowi. Ale, o glorio tysiąckroć większa! Na twoją chwałę nie wznosiły niczyje ręce świątyń, ni ołtarzy, niczyje usta nie czciły cię modlitwą, serca wszelako wielbiły cię i dochowały ci wierności poprzez wieki. Siedziba twoja zbyt obszerna jest na otoczenie jej murami, zbyt wysoka, aby wznieść kopułę ponad nią — świątynia, której posadz-

10