Strona:PL Bronte - Villette.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

jak przypuszczam, nie wydawało się, że postarała się o nią zarówno ze względu na samą siebie, jak na niego. Stale ujawniała podobnie miłe porywy, świadczące o niezwykłej delikatności uczuć.
Związek przyjaźni, zadzierzgnięty w ten sposób, nie rozwiał się już pośpiesznie. Okazało się wprost przeciwnie, że czas i okoliczności przyczyniły się raczej do umocnienia niż do osłabienia go. Mimo że oboje byli jak można najbardziej niedobrani wiekiem, płcią, dążeniami i wszystkim w ogóle, w niewytłumaczony wszelako sposób mieli sobie wzajem bardzo wiele do powiedzenia. Co się tyczy Polly, zauważyłam, że jej właściwa natura ujawniała się w pełni jedynie w towarzystwie młodego Brettona. Kiedy na dobre już oswoiła się i przywykła do domu pani Bretton, okazała się dzieckiem łatwym do prowadzenia. Moja matka chrzestna zupełnie dobrze dawała sobie z nią radę. Całymi dniami siadywała dziewczynka na stołeczku u stóp pani Bretton, ucząc się zadanych lekcyj, albo też szyjąc, czy pisząc cyfry szyferkiem na tabliczce, nigdy jednak nie odzywając się z niczym oryginalnym, ani też nie zdradzając żadnego przebłysku osobliwej swojej natury. Przestałam też obserwować ją w tych warunkach, ile że nie mogła budzić w takich chwilach większego zainteresowania. Kiedy wszakże wieczorem rozlegało się pukanie do drzwi powracającego do domu Grahama, dokonywało się w małej przeistoczenie momentalne. W jednej sekundzie była na górnym podeście klatki schodowej. Jej powitanie bywało stale wymówką, albo groźbą.
— Nie wytarłeś (tykała go już) jak się należy nóg o słomiankę. Powiem twojej mamie!
— Już jesteś, mała wiercipięto?!
— Tak, ale nie możesz mnie dosięgnąć. Stoję wyżej niż ty — chwaliła się, wysuwając główkę przez pręty balustrady (nawet podnosząc się na czubki palców, nie mogła przechylić się ponad nią).
— Polly!
— Co, drogi chłopcze? (tak nazywała go często, prze-

32