mi pani tego jeszcze, a to właśnie jest punktem prawdziwie doniosłym.
— Twarz jej była osłonięta czymś białym — rzekłam — ale oczy jej błyszczały.
— Niech licho porwie jej diabelskie zasadzki! — zawołał z pogardą — miała jednak przynajmniej ładne oczy, błyszczące i czułe.
— Nie, zimne i przeszywające.
— O, precz z nią. Niech idzie do wszystkich diabłów! Nie chcemy oglądać jej więcej! Nie będzie nawiedzała już pani, kochana Lucy. A gdyby miała przyjść raz jeszcze, niech pani mocno uściśnie jej rękę. Czy zniosłaby podobne potraktowanie, jak pani sądzi?
Uważałam, że jak na niematerialnego ducha, byłoby to potraktowanie zbyt bezceremonialnie przyjacielskie, którego nie mógłby znieść na pewno. Powiedziałam doktorowi „Dobranoc“ z uśmiechem, który był dostosowaną do jego pożegnania odpowiedzią.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Czy było coś w ogóle na poddaszu? Czy wykryto coś czy kogoś? Myślę, że po najstaranniejszym przetrząśnięciu wszystkich kątów i zakamarków ograniczyły się wykrycia na nieznacznych drobiazgach jedynie. Mówiono zrazu o jakimś nieładzie wśród porozwieszanych ubrań, Madame Beck uznała jednak w następstwie, że wisiały w takim samym porządku, w jakim je umieszczono. Co zaś dotyczy pękniętej szyby w górnym okienku poddasza, zapewniała, że rzadko obywało się w nim bez jednej, a nawet bez paru stłuczonych czy trzaśniętych szyb. Dodała nadto, że przed paroma dniami spadł wielki grad, któremu można było równie dobrze przypisać wyrządzenie tej szkody. Madame wypytywała mnie bardzo dokładnie o to co widziałam, pamiętna wszakże ostrzeżenia doktora Johna, zapewniłam ją, że były to mgliste jedynie zarysy jakiejś czarno odzianej postaci: bardzo przezornie uniknęłam użycia wyrazu „mniszka“. Wiedziałam, że nasunąłby on trzeźwemu jej umysłowi pojęcie czegoś