Strona:PL Bronte - Villette.djvu/438

Ta strona została uwierzytelniona.

ła zupełna ciemność z wyjątkiem czerwonej łuny dokoła żarzącego się w piecu ognia. Wielkie szyby okienne były zamarznięte; kryształowe iskierki świetlne, skrzące się wśród lodowego skucia, złociły tu i owdzie blade jego wzory. Niebo było rozgwieżdżone, noc jasna, choć bezksiężycowa. Fakt mojego odważenia się na pozostawanie samej pośród ciemności świadczył, że nerwy moje odzyskały dawną równowagę zdrowia. Myślałam o mniszce, nie obawiałam się jej jednak, mimo że klatka schodowa, majacząca w mroku poza mną, prowadziła poprzez zwartą, nieprzejrzaną noc czarną z piętra na piętro, wprost na nieszczęsne owo, nawiedzane przez zjawy, poddasze. Przyznaję jednak, że serce zabiło gwałtowniej w mojej piersi i krew krążyć zaczęła żywiej w moich żyłach, kiedy nagle usłyszałam poza sobą ciężki, przyśpieszony oddech i szybkie kroki, a, odwróciwszy się, dostrzegłam w ciemnym cieniu schodów jeszcze ciemniejszy cień — ruchomy zarys postaci schodzącej na dół. Postać ta zatrzymała się na chwilę przy drzwiach klasowych, poczym prześlizgnęła się bezszelestnie mimo mnie. Równocześnie rozległ się dźwięk dalekiego dzwonka przy drzwiach. Normalne odgłosy świata przywracają poczucie normalnego życia codziennego: zarysy były zbyt okrągłe, postać zbyt przysadzista, jak na smukłą mniszkę. Była to tylko Madame Beck, czyniąca zwykły swój obchód wieczorny.
Mademoiselle Lucy! — zawołała Rozyna, wpadając z korytarza z lampą w ręku. — On est là pour vous au salon[1].
Madame widziała mnie, a ja widziałam Madame, Rozyna widziała nas obie; nie było jednak wzajemnego rozpoznania. Skierowałam się wprost do salonu, gdzie zastałam tego, kogo, przyznaję, spodziewałam się zastać — doktora Brettona. Był w stroju wieczorowym.

— Powóz stoi przed domem. — Matka moja przysłała mnie, abym zabrał panią do teatru. Zamierzała sama

  1. Panno Lucy, czekają na panią w salonie.
50