Strona:PL Bronte - Villette.djvu/470

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zmieniła się pani, poznaję panią jednak; jest pani zawsze ta sama — rzekła, podchodząc ku mnie bliżej. — Pamiętam panią dobrze, ruchy pani, kolor włosów, rysy i owal twarzy pani...
Zbliżyłam się do ognia kominkowego, ona zaś stała naprzeciwko mnie, wpatrzona wnikliwie w moją twarz, coraz bardziej zamyślona, ożywiona coraz cieplejszym uczuciem, aż wreszcie mgiełka łez przysłoniła jasność jej wzroku.
— Płakać chce mi się naprawdę na wszystkie te tak dawne wspomnienia. Nie byłyby to jednak łzy smutku, czy sentymentalnego roztkliwienia. Jestem, wręcz przeciwnie, rada, bardzo rada...
Zaciekawiona, niezdolna wszakże połapać się w dziwnej sytuacji, nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, po dłuższej wreszcie chwili wyjąkałam:
— Wydaje mi się, że nigdy nie zetknęłam się z panią aż do owego wieczora sprzed kilku tygodni, kiedy to odniosła pani obrażenia...
Uśmiechnęła się.
— Zapomniała więc już pani zupełnie, że siadywałam na jej kolanach, że nosiła mnie pani na rękach, a nawet dzieliła pani ze mną swoją poduszką? Zapomniała już pani o owym wieczorze, kiedy, jako płacząca rozkapryszona mała dziecina, przyszłam do łóżka pani, a pani wzięła mnie do siebie i utuliła serdecznie? Nie zachowała się w pani pamięci ulga i ukojenie, jakie spłynęły z dobroczynnych rąk i ust pani na prawdziwie głęboko cierpiące dziecko? Niech pani zechce cofnąć się myślą do Bretton i przypomni sobie pana Home‘a.
Przejrzałam wreszcie. Zrozumiałam wszystko.
— Więc to pani jest ową małą Polly?
— Nazywam się Paulina Maria Home de Bassompierre.
Jakie zmiany zasadnicze powoduje czas! W drobnych, acz przedziwnie regularnych rysach małej Polly, w jej ruchliwej, łatwo zmieniającej wyraz twarzyczce tkwiła już zapowiedź przyszłego jej wdzięku; twarz jej obiecy-

82