— Panią jednak wyróżniał zawsze.
— Wyróżniał mnie?! O, nie, miał poza mną innych jeszcze towarzyszy zabaw — swoich kolegów szkolnych. Nie miałam dla niego wielkiego znaczenia, z wyjątkiem niedziel: tak, w dni niedzielne bywał szczególnie uprzejmy dla mnie. Pamiętam że chodziliśmy razem, trzymając się za ręce, do kościoła Ś-tej Marii, a on wyszukiwał mi i wskazywał ustępy odpowiednie w mojej książce do nabożeństwa. A jaki dobry i spokojny bywał w niedzielne wieczory! Taki łagodny jak na tak żywego, dumnego chłopca! Taki cierpliwy i wyrozumiały na wszystkie moje błędy w czytaniu. Jak cudownie było móc zawsze liczyć na jego towarzystwo: nigdy nie spędzał niedzielnych wieczorów poza domem. Obawiałam się zawsze, że przyjmie jakieś zaproszenie i opuści nas. Nigdy jednak me robił tego; zdawał się nie mieć nigdy chęci do wyjścia z domu w niedzielę. Teraz, oczywiście, jest na pewno inaczej: przypuszczam, że niedziela jest dla doktora Brettona dniem obiadowania poza domem...
— Zejdźcie na dół, dzieci — zawołała z dolnego piętra pani Bretton. Paulina ociągałaby się jeszcze z zejściem, nakłoniłam ją jednak do usłuchania wezwania pani Bretton. Zeszłyśmy.
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/475
Ta strona została uwierzytelniona.
87