Strona:PL Bronte - Villette.djvu/481

Ta strona została uwierzytelniona.

dana wówczas jedynie, kiedy stanowiła owoc zakazany. Dziękuję panu. Nie chcę już więcej.
I z lekkim ukłonem — niedbale wyniosłym, ale równie uroczym jak jej taniec — odsunęła się od niego i posuwiście tanecznym krokiem prześlizgnęła się ku ojcu.
Myślę, że powiedziała prawdę: w siedemnastoletniej młodej dziewczynie tkwiło wciąż jeszcze siedmioletnie dziecko.
Graham śledził ją wzrokiem nieco stropionym i zdziwionym zarazem. Przez całą resztę wieczoru nieomal nie odrywał od niej oczu, ona wszelako nie zdawała się dostrzegać tego.
Przy schodzeniu na dół do jadalni na herbatę ujęła pod rękę ojca swego ruchem, wskazującym, że uważa za jedynie właściwe dla siebie pozostawanie przy jego boku. Oczy jej i uszy zwrócone były wyłącznie w jego stronę. Pan de Bassompierre i pani Bretton głównie podtrzymywali rozmowę w małym naszym kółku; Paulina była najwierniejszym, najuważniejszym ich słuchaczem, pobudzając ich niejednokrotnie do powtórzenia tego czy owego opowiadania, tej czy owej anegdoty.
— Gdzie byłeś wtedy, ojczulku? Co powiedziałeś na to? Opowiedz pani Bretton co zdarzyło się w tym czasie?
Wyciągała z niego w ten sposób opowiadania, jedno po drugim.
Poprzednia dziecięca jej wesołość i beztroskie ożywienie zgasły i nie wznowiły się już więcej: była zamyślona i cicha. Miło było przyjrzeć się jej, składającej życzenia dobrej nocy: ukłon, jaki skierowała w stronę Grahama, nacechowany był powagą i godnością; w lekkim pół uśmiechu i spokojnym pochyleniu głowy wyraźna była hrabianka, której powaga zniewoliła Grahama do wywzajemnienia się równie dostojnym skinieniem głowy. Widziałam, że trudno mu było pogodzić wizję tańczącej czarodziejki z postacią nieco wyniosłej wytwornej damy.

93