Strona:PL Bronte - Villette.djvu/500

Ta strona została uwierzytelniona.

wcieleniem dyskrecji, niezależnie od tego, że posiadała tak zdecydowanie zdrowy rozum i tak trzeźwy sąd o rzeczach, jaki tylko mógł zrodzić się kiedykolwiek w głowie męskiej czy kobiecej: nie było może przyjemne, że znała tak na wylot zawartość mojej szuflady, można jednak było od biedy znieść to jeszcze. Mimo jezuickiej swojej badawczości, umiała oceniać sprawy trafnie, widzieć je we właściwym świetle i wydawać o nich sprawiedliwy sąd, ujmując je w ich istotnym nieskażonym sensie. Przypuszczenie wszelako, że mogła udzielić innym zdobytych tą drogą informacyj, że urządzała sobie może w towarzystwie innych jeszcze osób, zabawę z najbardziej uświęconych dla mnie dokumentów, wstrząsnęło mną okrutnie.
Miałam wszelkie powody obawiać się teraz, że było tak istotnie. Domyślałam się nawet kto był jej powiernikiem. Krewny jej, Monsieur Paul Emanuel, spędził z nią cały wieczór poprzedni; zwykła stale radzić się go we wszystkim i rozważać po społu z nim sprawy, z których nie zwierzała się nigdy nikomu innemu. Tego samego rana jegomość ten raczył rzucić na mnie bazyliszkowe spojrzenie, zapożyczone chyba od aktorki w roli Vashti: nie zrozumiałam w danym momencie znaczenia zjadliwego tego wzroku, miotającego ogień rozwścieczenia, i w tej chwili dopiero wyjaśniło się dla mnie wszystko. Monsieur Paul nie był jak wydawało mi się, zdolny sądzić łagodnie i sprawiedliwie żadnej rzeczy dotyczącej mojej osoby: był zawsze w stosunku do mnie surowy i podejrzliwy. Myśl, że listy te, listy czysto przyjacielskie, wpadły w jego ręce i mogłyby wpaść w nie ponownie, zraniła mnie do głębi duszy.
Jak miałam postąpić, aby nie dopuścić do tego? W jakim zatraconym kącie dziwacznego tego domu możliwe było znaleźć pewne i bezpieczne schronienie? Jakie zamknięcie i gdzie mogłoby być dostatecznym zebezpieczeniem i rękojmią nietykalności jedynego mojego skarbu?
Na poddaszu? Nie, nie lubiłam poddasza. Nie miałam zaufania do tego miejsca. A zresztą większość skrzyń ko-

112