jak trudno było przypuścić, aby moje ofiarowywane jej dobrowolnie od czasu do czasu, towarzystwo miało być długo jeszcze niezbędne dla niej. Pan de Bassompierre ze swojej strony nie zdawał się dopuszczać nawet możliwości myśli podobnej, ślepy zupełnie na to, co działo się dokoła niego, nieświadomy, jak dziecko, wyraźnych oznak rozpoczynania się tego, co, doprowadzone do naturalnego końca, mogłoby nie zyskać przychylnego jego uznania.
Zastanawiałam się właśnie nad tym, jak przyjąłby fakt ten i czy przyjąłby go całym sercem. Trudno było odpowiedzieć na tego rodzaju pytanie. Pochłaniały go zainteresowania naukowe: bystry, przenikliwy, oporny, nie łatwo dający przekonać się w sprawach dotyczących ulubionych jego studiów, dociekań i badań, łatwowierny był, natomiast, i nad miarę ufny w sprawach codziennego życia. Sądząc ze wszystkiego, co mogłam dostrzec, zdawał się uważać swoją „córusię“ wciąż jeszcze za dziecko tylko, nie zdolny przypuścić nawet, aby ktokolwiek inny mógł zapatrywać się na nią inaczej. Często mówił na przykład o tym co będzie trzeba zrobić, kiedy „Poluchna“ stanie się prawdziwą kobietą, kiedy dorośnie i dojrzeje a „Poluchna“ stojąc przy jego fotelu, uśmiechała się, ujmując dostojną jego głowę w obie małe swoje rączki i całowała przyprószone siwizną jego włosy; czasem znów odymała usteczka i potrząsała niecierpliwie lokami nigdy jednak nie odpowiadała:
— Ojczulku, ależ ja jestem już dorosła!
Odmienny był jej sposób zachowywania się wobec różnych osób. Wobec ojca swojego była zawsze jeszcze dzieckiem, albo podobna do dziecka: serdeczna, wesoła, rozbawiona i beztroska. W moim towarzystwie była poważnie myślącą i głęboko czującą kobietą. W stosunku do pani Bretton uległa i ufna, nie wywnętrzała się jednak przed nią. Wobec Grahama była nieśmiała, chwilami bardzo onieśmielona; czasem znów usiłowała być oziębła, a nawet próbowała unikać go. Na odgłos jego kroków wzdrygała się; milkła, ilekroć wchodził do pokoju; na zwracanie się jego do niej odpowiadała zająkliwie; po jego odejściu
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/507
Ta strona została uwierzytelniona.
119